Poprawa pogody z dnia poprzedniego utrzymała się przez całą noc. O poranku było ładnie i, co bardzo ważne, prognoza na dzień także była dobra. Tym mocniej zdziwiła mnie dyscyplina, z jaką wszyscy mieszkańcy chatki, zerwali się na równe nogi kilka minut po 6:00. Podczas późniejszych rozmów zorientowałem się, że większości bardzo zależy by noc spędzać pod dachem. Nie bardzo jestem w stanie to wytłumaczyć – o ile niewątpliwie schroniska mają wiele zalet podczas złej pogody, tak gdy warunki są dobre mocno tracą na atrakcyjności. W środku jest trochę tłoczno, bywa głośno, prywatność jest też oczywiście mniejsza. Dla mnie najgorsze było jednak spanie na karimacie położonej na pryczach. Prycze są drewniane i by się wygodnie wyspać warto stosować materace samopompujące. Ja, chcąc zyskać na wadze i niezawodności, wziąłem ze sobą prostą karimatę o grubości 1 cm. Na trawie lub piasku sprawdza się świetnie, ale po nocy na drewnie budziłem się cały obolały.
Dnia trzeciego chciałem się zmęczyć. Absolutnym minimum było dojście do Pelion Hut, która położona jest w odległości 16,8 km od Windermere Hut. Jak widać po odległościach, dzienne dystanse nie są spore, powiedziałbym nawet że są bardzo małe, przez co zastanawiam się nad pominięciem kolejnej chatki i noclegiem dopiero w Kia Ora Hut. W tym przypadku łączny dystans wynosi 25,4 km. Ważniejsze jest jednak, że zaoszczędzę czas, co (jeśli warunki pozwolą) da mi szansę zboczyć z głównego szlaku do Labirynth i Acropolis. Te dwie nazwy to tereny górskie w rejonie Pine Valley. Wcześniejsze dni pełne deszczu zrobiły swojej i o ile przed oczami oraz nad głową jest pięknie, tak pod nogami wciąż dramat.
Odcinek do Pelion Hut należy do niewymagających technicznie. Przede wszystkim, jest on nachylony w dół, a dopiero końcówka to bardziej strome podejście. Co ciekawe, tego dnia osiąga się najniżej położoną sekcję szlaku, czyli Frog Flats. To miejsce, umiejscowione na wysokości 720 m n.p.m., jest świetne na odpoczynek lub lunch. Zdanie to, jest zdaniem prawdziwym w okolicznościach innych od zastanych przeze mnie. Problemem było bowiem błoto. Z przodu błoto, z tyłu błoto, z prawej i z lewej strony też błoto. Masa błota i od czasu do czasu kałuże.
Dzika przyroda, która zajmuje około 25% Tasmanii, w tej części szlaku jest wyjątkowa. Najdziksza z dzikich. Ta wyspa to jeden wieki ogród botaniczny, taki z małą liczbą kwiatów. Przede wszystkim występują tutaj niesamowite lasy, obfitujące w eukaliptusy. Do tego dochodzą olbrzymie drzewiaste paprocie i szereg innych roślin, ale mnie Tasmania na zawsze kojarzyć się będzie z pandanowcami. Rzeki i strumyki, przecinające ląd na pierwszy rzut oka bez ładu i składu, to oddzielna kategoria atrakcji. Nie zapominajmy o zwierzętach i to nie byle jakich! Poza głośnym ptactwem, towarzyszącym mi przez całą wędrówkę, spotykam tego dnia wombata. Jest nieco płochliwy i nie pozwala podejść za blisko.
Przez większą część trasy idę razem z Ashley, dzięki czemu czas mija mi szybciej. Zawsze tak jest, gdy się rozmawia. Dochodzimy do Frog Flats, a niedługo po nas pojawia się reszta. Chcąc zrealizować zamierzony plan, decyduję się kontynuować według swojego planu. Pożegnałem się ze wszystkimi, zamierzając iść prosto do Kia Ora Hut. Jest wcześnie, słońce jest wysoko, namiot mam suchy i kolejną noc mam zamiar w nim spędzić.
Kolejny etap jest jedynym, kiedy podczas wędrówki żałowałem, że nie zabrałem kijów trekkingowych. Byłoby to jednak bezsensowne, skoro przydałyby się tylko w tej części. Po drodze mijam znak sygnalizujący możliwość odbicia na Mount Ossa (1617 m.). Niestety, gdybym zdecydował się na wejście na szczyt, to na 100 proc. nie zdążyłbym do chaty przed zmrokiem. Pokusa oczywiście była, bo to w końcu najwyższy szczyt Tasmanii, ale później na zdjęciach wykonanych przez innych widziałem, że widoki nie są niepowtarzalne. Mount Ossa nie jest „must do” tego szlaku.
Do celu dochodzę, gdy słońce dopiero zaczyna chylić się ku zachodowi. Zajmuję kawałek jednej z platform namiotowych i rozkładam swój domek. Poznaję parę Australijczyków z Gold Coast, która w ten sposób spędza część swojego miesiąca miodowego. Mam nadzieję, że w Polsce trekking również z czasem zyska na popularności, szczególnie że nasz kraj dysponuje niezliczoną liczbą pięknych miejsc. Wspaniałych szlaków mamy w Polsce mnóstwo.
Po kolacji złożonej z zupy pieczarkowej i makaronu szybko zapadam w sen. Prognoza pogody na kolejny dzień nie jest jednoznaczna.