Teoria i geneza
W Islamabadzie i Rawalpindi napięcie unosi się w powietrzu, wybijając się na pierwszy plan ponad wszechobecne zanieczyszczenie. By zapobiec zdalnej detonacji ładunków wybuchowych wstrzymane zostało działanie sieci komórkowych. Metrobus kursuje w ograniczonym zakresie, a ludzi na ulicach jest mniej. Sklepy – o ile otwarte – w środku są puste. Sprzedawcy spędzają czas nad gazetą albo zerkają na zaszroniony obraz wyświetlany na małych kineskopowych telewizorach. Ciszę, towarzyszącą oczekiwaniu na zachód słońca, przerywa tylko szum pracujących wentylatorów. Niezależnie od wyznawanego odłamu islamu wszyscy mają świadomość, że dzisiaj z prawdopodobieństwem większym niż zwykle może wydarzyć się najgorsze. Z tego względu, Aszura (ang. Ashura) to dla każdego dzień niezwykle ważny.
Aszura to święto, które przypada na dziesiąty dzień miesiąca muharram. Geneza, całe tło, a przede wszystkim aktualne podejście różni sunnitów od szyitów – ci pierwsi przypisują Aszurze niższą rangę. Najbardziej szokujące, a przede wszystkim drastyczne sceny, to z kolei elementy marszów i procesji szyickich. Dochodzi wówczas do publicznego samookaleczenia i biczowania, co ma na celu zjednoczenie w bólu, jaki ponad tysiąc lat temu odczuwał Husajn ibn Ali. W uroczystościach biorą udział mężczyźni, kobiety i dzieci.
W zachodnich Indiach udokumentowano nacinanie ostrymi nożami dziecięcych główek w przekonaniu, że pomoże to pozbawić najmłodszych grzechu. Równie krwawy przebieg Aszura ma w Pakistanie. Chłostanie pleców łańcuchami jest tego dnia powszechne, procesje do meczetów paraliżują centra miast, a cierpienie widoczne jest na każdym kroku. Uczestniczenie w obchodach żałobnych przez osoby postronne po pierwsze jest praktycznie niemożliwe, po drugie ich obecność na tych ceremoniach jest niemile widziana przez ogromną większość praktykujących szyitów, po trzecie zaś jest to zdecydowanie odradzane ze względów bezpieczeństwa. Aszura to nie festyn z watą cukrową i balonikami, tylko taniec z ogniem na beczce prochu.
Aszura w praktyce
Przebywając w Islamabadzie/ Rawalpindi (co zobaczyć w Islamadzie, o tym piszę tutaj), by mieć jakąkolwiek szansę na wzięcie udziału w uroczystościach, należy kierować się w stronę Imambargah Colonel Maqbool Hussain [GPS: 33.612024 | 73.061395], zlokalizowanego na ruchliwej Gorden College Road w Rawalpindi. W normalnych warunkach można byłoby tam dojechać metrobusem BRT (Bus Rapid Transit), wysiadając na przystanku Comittee Chowk [GPS: 33.613717 | 73.065076]. Z lotniska do Comittee Chowk teoretycznie dostaniemy się autobusem. Lądując w czasie, gdy żałoba kulminuje najpewniej trzeba będzie jednak skorzystać z tanich taksówek.
Aszura wywraca życie w mieście do góry nogami. By zapobiec zdalnej detonacji ładunków wybuchowych wstrzymano działanie sieci komórkowych. Komunikacja miejska kursuje w ograniczonym zakresie, a sklepy są w większości zamknięte. Uczestniczenie w obchodach żałobnych przez osoby postronne jest praktycznie niemożliwe. Często ich obecność jest niemile widziana przez praktykujących szyitów. Przede wszystkim jednak, jest to stanowczo odradzane ze względów bezpieczeństwa.
Wszyscy Pakistańczycy, z którymi kontaktowałem się przed podróżą, zgodnie twierdzili, że nie ma szans bym został wpuszczony w pobliże procesji. Trasa przemarszu została wydzielona i ogrodzona (również z wykorzystaniem drutów kolczastych). Wojska na ulicach w Rawalpindi widziałem tyle co w Brukseli w dzień powszedni, a wstęp na teren dedykowany wiernym możliwy był jedynie przez bramki elektromagnetyczne. Po przejściu bramek następowała dodatkowa kontrola ręcznym detektorem metali oraz – w 99% przypadków – rewizja. Trudno stwierdzić, co sprawiło, że udało mi się wejść. Obstawiam kombinację kilku elementów: 1) plecak zostawiłem do przechowania w sklepie spożywczym, 2) odpuściłem zabranie aparatu, 3) ubrałem czarną koszulę, która w połączeniu z czarnymi spodniami sprawiła, że wyglądałem jak masa innych ludzi z tłumu, 4) wchodziłem w miejscu, gdzie natężenie wiernych było największe. Wreszcie, miałem kilkutygodniowy zarost, bramka nie zapiszczała, nie wytypowano mnie do kontroli osobistej… Zaskakująco płynnie wszystko poszło.
Co czeka później? Najbardziej pasującym ze znanych mi słów, które opisuje Aszurę widzianą od środka jest „dziwna”. Ludzie są niesamowicie skupieni, atmosfera jest podniosła, do tego – jak na standardy pakistańskiej ulicy – jest cicho. Zarazem jednak bywa nerwowo, wszystko traktowane jest bardzo poważnie. Co prawda nie czuć wrogości, ale i tak odniosłem wrażenie, że do tego miejsca nie pasuję. Kobiet jest mniej, nie są one od mężczyzn niczym odgradzane, choć i tak trzymają się swoich sektorów, stojąc lub idąc z boku procesji. Najgorzej jest na skrzyżowaniach ulic, gdzie marsze z różnych stron przybierają postać jednej kolumny. Tworzy to potężny kocioł.
W tym chaosie spędziłem ponad godzinę. Wyszedłem psychicznie zmaltretowany, ponieważ trudno obok tego wszystkiego, czego byłem świadkiem, przejść obojętnie. Stojąc w bliskiej odległości ode mnie wiele osób zadawało sobie ból, niektórzy przy tym płakali, całość rozgrywała się w otoczeniu religijnych okrzyków skandowanych w towarzystwie rytmicznych oklasków, co tworzyło atmosferę nie do podrobienia. Krew spływała ulicami i nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady.
Co warto zobaczyć w Islamabadzie? Przeczytaj kolejną część relacji z Pakistanu: