Islamabad jest fasadą, stanowiąc pozór jako takiego ładu i porządku. Obszary Północne to z kolei konstrukcja, bo Pakistan pięknem natury stoi i dla tej oceny nie znajduję lepszej alternatywy. Co innego Lahore – Lahore, wykorzystując tą samą architektoniczną metaforę, to ozdoba. Ornamenty.
Jest gorąco i duszno, a nad miastem unosi się smog, gdy wsiadam do rikszy stojącej przy dworcu autobusowym. Przesiadka z klimatyzowanego autobusu z rozkładanymi fotelami, poczęstunkiem i rozrywką pokładową na motorek z domontowanym siedziskiem to symboliczny początek ostatniego etapu podróży. Kierowca z wielką wprawą lawiruje w tworzących się korkach, często omija je wioząc mnie bocznymi uliczkami. Siedzę z tyłu, jedną ręką przytrzymując plecak, drugą trzymając się uchwytu. Oddycham mieszanką kurzu oraz benzyny i obserwuję miasto, czując w kościach że mi się spodoba.
Towarzystwo najlepsze z możliwych
W Lahore mam towarzystwo najlepsze z możliwych. Pamiętacie poznaną w Naltar M.? (jeśli nie, to zerknijcie na relację z Naltar Valley). Spotykamy się tego dnia wieczorem – przechadzając powoli po mieście, korzystamy z niewielkiego spadku temperatury. Widok obcego z miejscową dziewczyną nikogo nie kłuje w oczy, co nie zmienia faktu, że moja obecność zwraca uwagę. Cóż, przyjezdny w Pakistanie pewnie jeszcze długo nie będzie typowym elementem miejskiej scenerii.
W Lahore luźne podejście do konwenansów widoczne jest również w kobiecych strojach. Skłamałbym pisząc, że zakrywanie włosów nie występuje, ale prawda jest taka, że nie jest nagminne. Dodatkowo, dziewczyny starają się unikać czerni, wybierając raczej kolorowe stroje, a luźno zarzucona dupatta pełni głównie funkcję dekoratywną. U Pakistanek skromność jest ozdobą wnętrza i nie jest eksponowana w narzucającej się otoczeniu formie.
Nocą miasto jest zdecydowanie bardziej „strawne”. Kto miał wrócić z pracy ten już wrócił, kto miał załatwić sprawy urzędowe ten dawno zdążył je załatwić, dlatego też wieczór zarezerwowany jest dla najbliższych. Czas ten miejscowi spędzają różnie, najczęściej wybierając spacery, rodzinne wypady do restauracji albo centrów handlowych.
Cesarski Meczet. Cudo, które powstało szybko…
Nie ma nawet sensu ukrywać, że całość mojej wiedzy o islamskiej architekturze sakralnej sprowadza się do tego, że widząc meczet potrafię palcem wskazać minaret, kopułę i na tym zakończyć. Scharakteryzowane podejście nie dotyczy jednak świątyń, które zapierają dech w piersiach, motywując tym samym do odrobiny własnej fatygi. W przypadku Cesarskiego Meczetu (ang. Badshahi Mosque) skorzystanie z najłatwiej dostępnych w internecie źródeł owocuje znajomością dwóch interesujących faktów: wybudowany został w dwa lata i jest największym mogolskim („mogoł” – tytuł monarchy w Indiach) meczetem na świecie.
Żeby postawić meczet tych rozmiarów w tak krótkim czasie potrzebna jest wizja, pieniądze, pasja, umiejętności, a jak ktoś powie, że niezbędna jest jeszcze boska ingerencja, to polemizował nie będę, bo wielce to prawdopodobne. W tym miejscu mógłbym sobie pozwolić na kilka akapitów opisu, litanię przymiotników pozytywnie wartościujących lub ucieczkę w prostą frazeologię – nie mam na to jednak zbytniej ochoty, będąc przekonanym, że lepsze jedno zdjęcie niż potok słów. Zresztą, w tym samym miejscu mógłbym napomknąć coś ironicznie o postępach przy budowie nowego lotniska w Berlinie albo metra w Warszawie, ale raz że nie ma po co się znęcać, dwa – żyjemy w epoce skrajnego przeregulowania wielu obszarów funkcjonowania, a to ujemnie wpływa na tempo pracy.
… a które zwiedza się powoli
Z czasów szkolnych dobrze pamiętam, jak przed kościołem w czasie odpustu rozstawiały się stragany. Kupić można było balony, kapiszony, serpentyny, ale przede wszystkim szczypty cukrowe. Kilka lat później można też było nabyć petardy, w tym słynne czarne „achtungi”, które na podwórku robiły różnicę. Drżały okna i serca starszych sąsiadek w przekonaniu, że wojna wybuchła albo butla z gazem w kamienicy obok. Kto pamięta, ten pamięta – młodsze pokolenia zapewniam, że tak właśnie było. Obserwując odpust z boku można było dojść do słusznego wniosku, że wielu tej konkretnej niedzieli akurat nie do kościoła poszło, czemu trudno się dziwić bo w świecie bez gier telewizyjnych, komputerów, internetu i celebrytek świecących gołymi dupami na ulicach, to właśnie maszyna z watą cukrową rozpalała wyobraźnię.
Wspominam o tym dlatego, że pewne rzeczy pozostają stałe. Czasy się zmieniają, ale natura ludzka jest niezmienna, a ciekawość częścią natury ludzkiej jest, była i będzie. Wystarczy pojawić się na dziedzińcu Cesarskiego Meczetu z białą skórą i innymi rysami twarzy, by stać się atrakcją jaką u nas kilkadziesiąt lat temu były słodkie szyszki z ryżu preparowanego. Z tego też względu każdy kto lubi ludzi powinien porzucić pomysł tworzenia napiętych planów zwiedzania, mając świadomość, że mogą mieć one charakter co najwyżej pomocniczy, ale nigdy nie wiążący. Pakistańczycy obojga płci kochają rozmawiać, bariery językowej najczęściej nie ma albo jest znikoma, różnice obyczajowe zauważyć można na wioskach. Będąc w miastach, w których dostęp do dóbr kultury oraz edukacji jest większy, proponuję zachować zdroworozsądkowy dystans do wszystkich, powszechnie rozpowszechnianych, kalek medialnych.
Alika
11/11/2018 at 8:32 amOjej ale tam jest pięknie. Super blog, czytam i czytam :))