
Jeśli czegoś przed wyjazdem byłem pewien, to tego, że odwiedzę Karimabad. Jest to największe miasto regionu i historyczna stolica dawnego Księstwa Hunza. Księstwa już jakiś czas nie ma (zostało zlikwidowane w 1974 r. ze względu na pro-indyjską orientację polityczną), a baza wiedzy dostępna w polskojęzycznym internecie na temat jego historii jest uboga, ograniczając się w zasadzie jedynie do akcentowania długowieczności Hunzów. Mnie bardziej ekscytowało coś zupełnie innego.
Długowieczność i słowiańskie geny
Dodatkową zachętą do odwiedzin doliny Hunza był bowiem fakt, że rdzenni mieszkańcy stanowią modelowy przykład udanej kolonizacji obszarów indyjskich oraz perskich przez cywilizację Ariów (pra-Słowian), zamieszkujących terytorium Polski i krajów sąsiednich około 1500 lat p.n.e. Genetycznie, ludzie ci – podobnie jak my – są haplogrupą R1a1a, której z narodów słowiańskich mamy najwięcej (55%), a biorąc pod uwagę grupy etniczne ustępujemy jedynie Serbom Łużyckim (63%). Serbowie Łużyccy osiadali na terenie Niemiec wschodnich, skąd zostali wyparci przez Niemców. Niemcy aktualnie są wypierani przez Turków – wielka migracja nieustannie trwa.
Łatwo w tym wszystkim się zatracić i pomylić fakty obiektywne z fantazjami, ale pewne rzeczy są oczywiste. Hunzowie zamieszkają część prowincji Gilgit-Baltistan. Baltistan, po spolszczeniu to Bałtystan. Kraj Bałtów… Przypadek? Idźmy dalej: istnieją źródła wskazujące na to, że słowo „Himalaje” jest wyrazem polskiego pochodzenia. „Hima” wywodzi się od naszego „zima”, a „laje” od polskiego „położyć”, „zalegać”, „leżeć”. Himalaje to po prostu obszar zalegania śniegu. To nie koniec – o pra-Polakach mówi się „Lechici” (na Ukrainie wciąż nazywają nas Lachami) – w tym kontekście innego znaczenia nabiera nazwa indyjskiego miasta Leh. Gdzie położonego? Oczywiście w Himalajach (Wysokich). Najwyższy szczyt Himalajów w języku nepalskim nazywa się Sagarmāthā – brzmi znajomo? Mnie kojarzy się z naszym „Sarmata”.
Dlaczego należy unikać Gilgit…
Nie ma wielkiej filozofii w dojeździe z Naltar Valley (tutaj relacja z trekkingu w Dolinie Naltar) do Karimabadu, który uznawany jest za stolicę regionu Hunza. Przewodniki (jeśli jakieś znajdziecie, to i tak będą nieaktualne) poinstruują by wrócić z Nomal do Gilgit, a następnie skorzystać z busa (Suzuki). O ile tylko nie musicie – nie róbcie tego.
Gilgit było jedynym miastem w moim życiu, w którym podczas pobytu rzygałem z powodu smrodu. Nie chce mi się nawet silić na kwieciste metafory, bo wyjdzie komicznie, a sprawa jest poważna. Z drugiej strony, niewykluczone, że po prostu miałem pecha – taką możliwość dopuszczam, więc zamiast odreagowywać przykre doświadczenia tym wpisem, temat Gilgit zamknę i przejdę do rzeczy przyjemnych.
Jeszcze tylko wrzucę jedno zdjęcie, żeby wszyscy wiedzieli o czym rozmawiamy:
Pobyt w Naltar zaliczam do bardzo udanych, choć wystarczy lekkie pogorszenie pogody, by dolina straciła sporo na atrakcyjności. Padający w nocy, a utrzymujący się rano, deszcz sprawił, że wyjeżdżałem bez żalu: na drogach od razu pojawiło się błoto, a chmury okalające pobliskie szczyty jasno sugerowały, że dłuższy pobyt nie ma żadnego sensu. Schodząc w dół szukałem auta jadącego do Nomal (takiego samego, jakim dwa dni wcześniej jechałem pod górę), niestety żadne akurat nie jechało. W rezultacie, ponad godzinę przesiedziałem w chacie u Pakistańczyka, który zaprosił mnie na herbatę. Mój gospodarz okazał się posterunkowym na punkcie kontrolnym – zapewnił mnie, że żaden transport mi nie umknie, po czym opuścił po prostu szlaban, blokując przejazd.
Wchodzenie w interakcje w Pakistanie jest ułatwione, ponieważ miejscowi naprawdę przyzwoicie radzą sobie z językiem angielskim. Można się w miarę normalnie komunikować bez potrzeby używania gestów. Z rozmowy z nowym znajomym wynikało, że zajmuje się głównie kontrolą upraw, a dodatkowo sprawuje funkcję czegoś na kształt jednoosobowego posterunku policji w wiosce.
… i dlaczego nie należy unikać autostopu?
W końcu dotarłem na dół, wstąpiłem jeszcze przywitać się z ekipą budowlaną, która wcześniej pomagała mi z transportem, po czym zacząłem organizować transport do Karimabadu. Mijając podstawówkę zrobiłem sobie zdjęcia z całą szkołą (łącznie z nauczycielami), a następnie wzbudziłem niemałe zainteresowanie w sklepie spożywczym. Obsługa obserwowała jak piję wodę, jakbym trzymał butelkę i przełykał zupełnie odmiennie od reszty świata. Wtedy jeszcze myślałem, że w dużych miastach będzie inaczej, ale pobyt w Lahore udowodnił, że się myliłem.
Ten dzień upłynął pod znakiem z pozoru błahych zaskoczeń, które jednak przy uwzględnieniu kontekstu kulturowego, można uznać za całkowicie niespodziewane. Wystarczyło opuścić wioskę Naltar, by przestać wywoływać popłoch u żeńskiej części społeczeństwa. 18 kilometrów dalej i kilkaset metrów niżej sytuacja jest do tego stopnia inna, że dwie młode Pakistanki zatrzymują się, widząc mnie idącego poboczem. Oferują podwózkę.
Z dziewczynami żegnam się w wiosce Ganisz, czyli położonych przy KKH przedmieściach Karimabadu. W oczy rzucają się dominujące w krajobrazie tereny rolnicze. Przystając na chwilę z łatwością dostrzega się przede wszystkim etos ciężkiej pracy. To niesamowite jak wiele na swoje barki mężczyźni tutaj kładą.
Karimabad. Pakistańskie Zakopane
Choć skojarzenie Karimabadu z polskim Zakopanem nasuwa się samo, to mimo wszystko różnic jest więcej niż podobieństw. Nie tak tłoczno, nie tak zauważalnie drożej od średniej dla regionu, a i skala kiczu i tandety znacznie mniejsza. Jednocześnie, jeśli znaleźć gdzieś w tej części kraju pizzerie, „sznycle jak w Wiedniu” (prawie, bo nie wieprzowe), albo burgerownie, to kierunek jest jeden: Karimabad. Jeśli pragniecie w czasie swojej podróży spotkać innego zagranicznego turystę i wymienić się historiami, to również z pomocą przychodzi Karimabad (ewentualnie jeszcze Lahore, bo Islamabad już mniej).
Spacer po mieście zaczynam od znalezienia noclegu. Pod tym względem czeka na mnie pełen wachlarz możliwości: od luksusowych hoteli z internetem, śniadaniami i ciepłą wodą w kranie, po ich zupełne przeciwieństwa z elektrycznością dostępną w określonych godzinach i zimną wodą w rurach. Chciałbym napisać, że dokonałem jakiejkolwiek selekcji, ale prawda jest taka, że wszedłem do pierwszego z brzegu obiektu i w nim też zamieszkałem. Zadecydował o tym widok z dachu.
Resztę dnia poświęciłem na obserwację miejscowych, z których spora część poświęciła sporo czasu na obserwację mnie. Niektórzy noszą fantastycznie kolorowe, regionalne stroje, niektórzy ubierają się po europejsku. Zarówno u kobiet, jak i mężczyzn powszechne są niebieskie oczy. Rysy twarzy takie same, jak nasze. To są Słowianie, a Karimabad to słowiańskie miasto i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej.
Sambor
30/09/2018 at 7:30 pmHej,
Moge prosic o maila do mnie?
pozdr
Sambor
niebieskaplaneta.pl
07/12/2018 at 10:47 amKarkonosze i Karakorum mają też ten sam rdzeń.
Janusz
07/12/2018 at 11:09 amSagarmāthā – tego określenia uzywa ludzie z nizin a nie chociażby grupy plemion sherpow/nomadow. A to ich uznaje się za rdzennych mieszkańców tych rejonow.Słyszałeś o określeniu „Czomoloungma” lub o tym że najwyższa góra Himalajów ma tyle nazw ile swoich dzieci (czyli innych 8-tysiecznikow).
Nie ma czegoś takiego jak jeden język nepalski! Skąd żeś brał te informacje, z wikipedi?
Karakorum
31/03/2025 at 8:18 pmKarakorum Highway to fenomen – najwyżej położona asfaltowa droga świata, przecinająca Himalaje i Karakorum na odcinku od Pakistanu do Chin. Wznosi się na 4700 m na przełęczy Khunjerab, oferując widoki na szczyty jak Broad Peak czy Gasherbrum, obok lodowców i przepaści. Zbudowana w ekstremalnych warunkach w latach 70., była świadkiem dramatów – setki robotników zginęły pod lawinami i skałami. Teraz to ikona dla podróżników – wąska, kręta, z mostami nad rwącymi rzekami, przyciąga tych, którzy szukają adrenaliny i dzikiej przyrody. Ale nie wybacza błędów: pogoda zmienia się w mgnieniu oka, a osuwiska są na porządku dziennym. To miejsce, gdzie człowiek zmierzył się z górami i jakoś wygrał, choć one wciąż mają ostatnie słowo. Podróż tam to test odwagi i zachwyt nad potęgą natury w jednym.
Podróżnik
31/03/2025 at 8:19 pmKarakorum Highway to prawdziwa legenda wśród dróg – najwyższa autostrada świata, która przecina Himalaje i Karakorum, łącząc Pakistan z Chinami na długości ponad 1300 km. Wspinając się na przełęcz Khunjerab na 4693 m, oferuje widoki na ośnieżone kolosy jak Nanga Parbat, doliny pełne zieleni i lodowce połyskujące w słońcu. Jej budowa w latach 60. i 70. to historia walki z naturą – tysiące ton skał, lawiny i setki ofiar wśród robotników. Dziś to raj dla odważnych podróżników: kręte odcinki, przeprawy przez rwące strumienie i wiszące mosty dodają dreszczyku. Pogoda jest tu kapryśna, a ryzyko osunięć ziemi stale obecne, co tylko podkreśla surowość tego miejsca. Dla mnie to symbol ludzkiej ambicji w starciu z potęgą gór – trasa, która onieśmiela i fascynuje zarazem, wymagając szacunku i solidnego przygotowania.
https://www.nowin.pl/2025/03/31/karakorum-highway-najwyzsza-autostrada-swiata-przez-himalaje/