Powiedzmy sobie szczerze: nie dość, że do Rawalpindi w czasie Aszury (zapoznaj się z relacją) niełatwo było się dostać, to również opuszczenie tego kotła również było utrudnione. Tymczasem czekał na mnie Islamabad – stolica Pakistanu, ale przede wszystkim miasto zieleni i łagodnego klimatu. Dojechałem, lecz nie bez problemów. BRT nie jeździł na części trasy, autobusów publicznych nie odnotowałem, zauważyłem za to tzw. „Suzuki”. Korzystając z rikszy, Suzuki oraz przypadkowego prywatnego auta dotarłem pod budowlę będącą symbolem Islamabadu i częstym motywem wiodącym wysyłanych z Pakistanu pocztówek. To Meczet Króla Faisala (ang. Faisal Mosque), który stanowi symbol ideologicznego wsparcia ze strony Arabii Saudyjskiej zdominowanej przez wyznawców radykalnej wersji islamu – wahabitów.
Pakistańczycy kochają pikniki!
U podnóża wzgórz Margalla, gdzie znajduje się Meczet Faisala, nastroje były zupełnie inne. Tam nie było procesji i nie napotykałem wojska ani policji na każdym kroku. Atmosfera była leniwa i spokojna. Po prostu sielsko, anielsko. Czuć luz, kilka razy zostałem zatrzymany prośbą o wspólne zdjęcie. W Pakistanie turystów jest jak na lekarstwo i o ile dla mnie atrakcję stanowił meczet, tak dało się zauważyć, że dla innych główną atrakcją byłem ja. Na zewnątrz meczetu, w cieniu czterech 88 metrowych minaretów trwał festiwal odpoczynku i relaksu. Całe rodziny okupywały okoliczne trawniki jedząc słodycze i pijąc napoje. Łapiąc promienie słońca w oddali od zgiełku miasta.
Budowla jest piękna z zewnątrz i przeciętna w środku, widać dobrze że funkcjonalność wygrała z estetyką. Nie tracąc niepotrzebnie czasu, wraz poznanym przypadkowo Pakistańczykiem, wybrałem się zobaczyć Pakistan Monument [GPS: 33.693376 | 73.068221] utworzony na wzgórzach Shakarparian. Co prawda za wstęp zapłaciłem ponad 10 razy więcej niż miejscowi, ale nie irytowało mnie to tak mocno jak w Iranie, ponieważ w przeliczeniu było to tylko 2,5 USD. Pakistan Monument to kolejne piknikowe miejsce, idealne do oderwania się od amoku pamiętanego z ulic Rawalpindi.
Lal Masjid i ostrzeżenie, które warto potraktować serio
Pozostając jeszcze przez chwilę w temacie meczetów warto wspomnieć o takim, którego potraktowanie w kategoriach jednego z punktów programu może sprawić poważne problemy. Lal Masjid (Czerwony Meczet) [GPS: 33.712645 | 73.087196] w roku 2007 stał się celem ośmiodniowego oblężenia (z wykorzystaniem artylerii, pojazdów pancernych i helikopterów) przeprowadzonego przez pakistańskie siły rządowe. Po drugiej stronie znajdowali się przyjezdni dżihadyści z Uzbekistanu i Czeczenii, rodzimi ekstremiści, terroryści odziani w pasy Szahida, a także zradykalizowane uczennice szkoły koranicznej Jamia Hafsa. Po zakończonych walkach głowy tych ludzi turlały się po dziedzińcu.
Aktualnie, pomimo że od tamtych wydarzeń minęło ponad 10 lat, Czerwony Meczet wciąż znajduje się na cenzurowanym. Jest obiektem stałej obserwacji pakistańskich służb bezpieczeństwa i przedmiotem obaw, że nie wszystko jest jeszcze w porządku. W rezultacie, bardzo łatwo o zapewnienie sobie wielogodzinnych (jak nie kilkudniowych) przesłuchań, szczególnie że Lal Masjid umiejscowiony jest w centrum Islamabadu (sektor G-6), w bliskiej odległości od parku Shakarparian, w niedalekiej od tzw. Blue Area (Jinnah Avenue) z Centaurus Mall oraz w pobliżu Pałacu Prezydenckiego.
Dworzec Pirwadhai – Pakistan w pigułce
Co dobre, szybko się kończy. Mój optymalny plan zakładał wydostanie się z Islamabadu/ Rawalpindi jeszcze tego samego dnia. Kilka uwag porządkowych w tym miejscu muszę poczynić, ponieważ kwestia transportu na północ wymaga szczegółowego wytłumaczenia. Po pierwsze, błyskawiczna ucieczka do prowincji Gilgit-Baltistan od samego początku nie była pewna. Karakorum Highway decyzją organów bezpieczeństwa została czasowo zamknięta z okazji Aszury. Z tego co się orientuję, wynikało to z chęci ograniczenia przepływu osób pomiędzy obfitującymi w mniejszość szyicką regionami północnymi (np. Gilgit i Skardu – akurat tam ta mniejszość w skali kraju stanowi często większość w skali regionu), a centralną i południową częścią kraju (trójkąt Islamabad – Karaczi – Lahore).
Wiedziałem tylko tyle, że samochody do Gilgit odjeżdżają wieczorami z Pirwadhai Bus Stand w Rawalpindi [GPS: 33.630004 | 73.040553]. To miejsce stanowi modelowy przykład pakistańskiej myśli organizacyjnej. Wszystko tam mają: są autobusy, są busy, znajdą się samochody dzielone, jest bazar, niedaleko meczet, są uliczne kuchnie… a po środku ludzie grają w krykieta. Dla mnie tu się zaczyna prawdziwy Pakistan. Nie wbicie pieczątki w paszport, nie obserwację surrealistycznej Aszury i nie przechadzkę po kosmicznym meczecie, ale właśnie te kilka kwadransów na dworcu autobusowym traktuję jako faktyczny początek mojej podróży.
Trafiłem praktycznie wprost do kantorku, w którym w ciągu kilku chwil załatwiłem sobie transport. Może i jest w tym Pakistanie pewien rozgardiasz ale ludzie są tak zaprogramowani, że rozwiązują problemy zamiast je tworzyć. Ruch na północ jest utrudniony, lecz mają to gdzieś i pojadą. Zarezerwowałem miejsce z przodu – od początku postanowiłem sobie, że nie będę skąpił pięciu dolarów i gniótł się na tylnym siedzeniu. Całość zajęła kwadrans: pieniądze, spisanie danych z paszportu, odbiór pokwitowania, uścisk dłoni, uśmiechy, poklepywanie po plecach i byłem wolny. Wykorzystałem czas pozostały do odjazdu na poznanie okolicy. Odwiedziłem przede wszystkim okoliczne garkuchnie, poza tym nieprzerwanie byłem zagadywany przez miejscowych. Wszyscy byli ciekawi mnie niemniej niż ja ich.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Wieczorem opuszczam Islamabad i ruszam na północ, a Ciebie zapraszam do lektury kolejnej część relacji z Pakistanu: